Zazwyczaj w tym miejscu pojawia się krótkie streszczenie fabuły, ale tym razem spróbuję wpleść to w opinię o książce. Zwyczajnie nie wiem jak się za to zabrać..
Krąży wiele takich pogłosek po Internecie, że książki Hoover rozwalają emocjonalnie i rozdzierają serca. Ja jestem wymagającą czytelniczką i ciężko jest mnie zmusić do płaczu czy choćby doprowadzić do takiego stanu, że nie mogę odłożyć książki na bok. Z drugiej strony - jestem osobą, która w każdej książce próbuje wyszukiwać pozytywy i naprawdę bardzo rzadko krytykuję książki, co niektórym może wydać się dziwne. Z Colleen Hoover spotkałam się poprzednio dwukrotnie - przy lekturze Maybe someday, którą uwielbiam i uważam za jedną z najlepszych książek młodzieżowych i Ugly love, która mi się podobała, ale nie do końca rozumiem zachwyt tą książką. Teraz, dzięki cudownej Justysi, miałam okazję przeczytać November 9.
Pisząc November 9 autorka miała bardzo oryginalny pomysł. Napisała książkę o książkach i - jakby to ująć - książkę w książce. Już wyjaśniam, a przynajmniej się postaram. Główni bohaterowie - Fallon i Ben spotykają się przypadkiem 9 listopada. Fallon jest aktorką, której kariera legła w gruzach przez tragiczne wydarzenie z przeszłości. Ben to początkujący pisarz, który szuka swojej muzy. Spędzają ze sobą jeden dzień i już wtedy czują, że jest w ich relacji coś wyjątkowego. Jakieś przyciąganie, powiązanie, zrozumienie. Każde z nich ma jednak swoje życie. Postanawiają spotykać się co roku 9 listopada przez 5 lat, a Ben ma napisać o tym książkę. To co czytamy to - jakby nie patrzeć, książka Bena.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, dlatego ciężko pisze mi się tę recenzję. Wyobrażacie sobie spotykać się z osoba, która zdecydowanie znaczy dla Was coś więcej raz do roku? A w między czasie nie mieć ze sobą żadnego kontaktu: telefonicznego, mailowego czy nawet na Facebooku? Ja próbowałam sobie wyobrazić i samo to było dla mnie męką, a co dopiero musieli przechodzić nasi bohaterowie?
Każdy nowy rozdział to kolejny 9 listopada, a pomiędzy nie mamy nic. Dowiadujemy się tyle, ile dowiedzą się bohaterowie na swoim spotkaniu. Rozdziały są pisane na przemian z perspektywy Fallon i Bena, dzięki czemu doskonale rozumiemy i odczuwamy bohaterów. Mimo tego, że są te dwie perspektywy, są też tajemnice, które wychodzą na jaw dosyć późno i potrafią nieźle wbić w fotel.
Czekałam z niecierpliwością na każdy 9 listopada. Odczuwałam bardzo wiele. Wyczekiwanie, niecierpliwość i niepewność, trochę smutku, radości, ogrom tęsknoty. Im było bliżej, tym więcej czułam motylków w brzuchu ale też odrobinę strachu, bo przecież tak wiele mogło się wydarzyć przez jeden rok. I owszem - działo się bardzo dużo.
Do bohaterów generalnie nie mam żadnych zastrzeżeń. Poznajemy ich jako osiemnastolatków, którzy i tak są nadzwyczaj dojrzali. I razem z nimi przechodzimy przez kolejne lata, więc pod koniec książki jesteśmy już zaprzyjaźnieni z dwudziesto-cztero latkami. Bardzo fajnie widać ich przemianę: to jak dorastali, jak zmieniały się ich priorytety, jak dojrzewali i jak dojrzewało w nich uczucie. Plusem jest też to, że powieść nie jest przesłodzona, bo miłość pomiędzy bohaterami co prawda jest gwałtowna, ale przez wzgląd na to, ze spotykają się raz do roku nieco stłumiona. Nie tylko na uczuciu opiera się ta książka, bo jest też trochę sztuki i przede wszystkim - samego życia. Oprócz tego, co dzieje się między bohaterami poznajmy również rodzinę Bena, w której wiele się wydarzyło w przeciągu tych sześciu lat. Coś, co mnie zauroczyło, to jak autorka w piękny sposób pokazała braterską więź, miłość i solidarność.
Do bohaterów generalnie nie mam żadnych zastrzeżeń. Poznajemy ich jako osiemnastolatków, którzy i tak są nadzwyczaj dojrzali. I razem z nimi przechodzimy przez kolejne lata, więc pod koniec książki jesteśmy już zaprzyjaźnieni z dwudziesto-cztero latkami. Bardzo fajnie widać ich przemianę: to jak dorastali, jak zmieniały się ich priorytety, jak dojrzewali i jak dojrzewało w nich uczucie. Plusem jest też to, że powieść nie jest przesłodzona, bo miłość pomiędzy bohaterami co prawda jest gwałtowna, ale przez wzgląd na to, ze spotykają się raz do roku nieco stłumiona. Nie tylko na uczuciu opiera się ta książka, bo jest też trochę sztuki i przede wszystkim - samego życia. Oprócz tego, co dzieje się między bohaterami poznajmy również rodzinę Bena, w której wiele się wydarzyło w przeciągu tych sześciu lat. Coś, co mnie zauroczyło, to jak autorka w piękny sposób pokazała braterską więź, miłość i solidarność.
Jedno muszę zarzucić tej książce: zbyt wiele tragedii. Wiem, że to być może dzięki temu książka jest tak emocjonująca, ale chyba wolałabym by przynajmniej dwie tragedie które się wydarzyły, nie miały tam prawa istnienia. Odnoszę wrażenie, że autorka na swoich bohaterów zwala zbyt duży ciężar, zbyt wiele nieszczęść, co sprawia, że czasami powieść traci na realności. Dla mnie już wystarczająco emocji dostarczył sam układ między bohaterami, i gdyby nie te wszystkie zła świata które im się przytrafiały, książka w moim odczuciu byłaby bardziej wiarygodna. Zbyt wiele wątków i nowości - w pewnym momencie już nie wiadomo na czym się skupić.
Pomimo tego, November 9 i tak uważam za cudowną, przepiękną książkę, która wnosi coś nowego. Tak jak przy wcześniejszych lekturach, podtrzymuję i przy tej: autorka potrafi zrobić taką emocjonalną papkę z czytelnika, że aż dziw, że potem idzie się pozbierać. Ale tak - jakimś cudem, litery składające się w słowa i słowa układające się w zdanie które tworzę fabułę potrafią zdziałać rzeczy niemożliwe i niczym cudowny lek uleczyć potrzaskane serce.
November 9 nie jest ambitną lekturą, która poruszy ważne życiowe tematy. Chociaż, skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie ma tu trudnych tematów. Autorka porusza kwestię utraty bliskiej osoby i próby ułożenia sobie życia po tragedii, a także tego, jak radzić sobie z błędami przeszłości. Ale jeśli szukacie lekkiej powieści z ogromną dawką emocji to November 9 jest propozycją idealną. Przygotujcie się na emocjonalny rollercoaster, który zabierze Was w podróż na przestrzeni sześciu lat razem z bohaterami, których życie nie oszczędzało. Trudno mi określić co to, ale November 9 ma w sobie coś, co sprawia, że już od pierwszych stron czułam wyjątkowość tej lektury. To taka aura, klimat, coś, co sprawia, że miałabym ochotę przytulić tych bohaterów i samą autorkę za to, że napisała taką książkę.
Nie wiem jak to możliwe, ale właśnie ta ksiązka tej autorki została mi jeszcze do przeczytania. Leży u mnie na półce, także na pewno po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńRecenzja jest świetna, bardzo dobrze napisana.
Dodaję bloga do obserwowanych.
http://recenzentka-doskonala.blogspot.com/2018/03/elizabeth-i-jej-ogrod-elizabeth-von.html
Dziękuję :)
UsuńMoże, może. Zachęciłaś mnie, chociaż miałam od Hoover trzymać się z daleka. Lubię jej książki, ale czasami wydaje mi się, że są za bardzo ckliwe, dramatyczne albo po prostu brakuje im normalności, a wszystkiego jest za dużo.
OdpowiedzUsuńCzasami też miałam takie wrażenie, ale mimo to, ta książka bardzo przypadła mi do gustu. Też nie miałam w swoich planach Hoover, ale teraz, po November 9 chyba jednak będę ją uwzględniać. :)
UsuńCzytałam ją przedpremiowo i naprawdę lubię 😉 autorka miala ciekawy pomysł,choć kilka razy korciło nnim by walnąć bohaterami i krzyknąć, barzcbą ze soba.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
P.
Też musiałam się opierać, ale raczej przed tym, żeby nie czytać ukradkiem kolejnych rozdziałów, żeby wiedzieć co się wydarzy dalej ;)
UsuńJa uwielbiam wszystkie książki Hoover, a ta bardzo mi się podobała:)
OdpowiedzUsuńhttps://slonecznastronazycia.wordpress.com/
Cieszę się, że i ta powieść przypadła Ci do gustu ;D
OdpowiedzUsuńTaaak... raz do roku to stanowczo za mało i to takie do kitu :( Chyba bym tak nie przeżyła długo ;D
Super to ujęłaś. Za dużo tragedii. O to właśnie chodzi, przez to nie wiadomo na czym skupić uwagę. Jednak i tak uwielbiam książkę, jak wszystkie autorki <3
OdpowiedzUsuńObserwuję!
Jak dla mnie w książkach Hoover wyjątkowe jest właśnie to, że każda ma ten specyficzny klimat, jedyny w swoim rodzaju. No bo jaka inna autorka wymyśliłaby coś takiego? I to każda jej książka jest taka! Na pozór lekka i przyjemna, a jednak skrywa w sobie coś takiego, czego nie znajdziemy w żadnych innych romansach i młodzieżówkach. Hoover ma bardzo oryginalne pomysły na swoje książki, takie po prostu inne niż wszyscy i chyba to jest przyczyną fenomenu tej autorki :)
OdpowiedzUsuńA "November 9" oczywiście czytałam i kocham tę książkę, jak każdą inną autorki (no dobra, każdą oprócz "Ugly love", ta była akurat słaba, totalnie płytka i też nie rozumiem zachwytów nad nią).
Czytałam i była to całkiem przyjemna lektura. Też z niecierpliwością czekałam na ten 9 dzień listopada i próbowałam przewidzieć, co stanir się tym razem. Fajna książka. Wiele nie wymaga, ale dobrze się ją czyta.
OdpowiedzUsuńMam w planach tę książkę.
OdpowiedzUsuńPomysł ciekawy, ale jak wiesz - ja po Ugly więcej po Hoover nie sięgnę :D
OdpowiedzUsuńLubię książki tej autorki i mam w planach November 9. Na razie czytam wznowienie serii "Pułapka uczuć" tej autorki i jestem nią zachwycona, tak samo jak kilka lat temu, czytając jej stare wydanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam:
biblioteka-feniksa.blogspot.com
Bardzo lubię książki Hoover. Tej jeszcze nie czytałam, ale na pewno w niedalekiej przyszłości to zrobię.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dodaję do obserwowanych!
xoxo
L. (https://slowotok-laury.blogspot.com/)