wtorek, 31 października 2017

Żerca - Katarzyna Berenika Miszczuk

Żerca
Katarzyna Berenika Miszczuk 


Nie można żyć, żałując cały czas czegoś co się stało bądź nie stało. Trzeba cieszyć się życiem, które się ma.


Są tu jacyś fani perypetii szeptuchy? Ręka w górę! Tym razem jest jeszcze ciekawiej!

Po tragicznych wydarzeniach jakie miały miejsce podczas obchodów Nocy Kupały Gosia próbuje na nowo układać sobie życie. Strata przyjaciela, zaginięcie ukochanego i dług zaciągnięty u jednego z bogów wcale tego nie ułatwiają. Baba Jaga postanawia wyjechać na waka.. pielgrzymkę, a w wiosce pojawia się nowy żerca, nieziemsko przystojny Witek, który chętnie pociesza Gosię. Na domiar złego, w okolicy pojawia się myśliwy, który poluje na nadprzyrodzone istoty i zagraża przyjaciółce Gosi - Sławie. Młoda szeptucha musi stawić czoła nie tylko wiecznie chorym pacjentom, ale też problemom, które pojawiają się znikąd i wciąż mnożą. 

W tej części barw powieści dodaje przede wszystkim postać nowego żercy, który zajmuje miejsce Mszczuja w wiosce. Witek jest zabójczo przystojny, wykształcony i mądry, a co za tym idzie, niejedna panna chciałaby z nim nawiązać bliższą znajomość. Sęk w tym, że Witek zainteresował się Gosławą, która wciąż wzdycha do Mieszka. Ja osobiście postać Witka polubiłam od samego początku, choć z czasem stawał mi się coraz bardziej obcy. Witek i Mieszko (bo nie sposób ich w jakiś sposób porównywać) to zupełnie inne osobowości. Mieszko jest - dosłownie i w przenośni - z innej epoki. Wierzy w magię, bogów i niejednego w swoim życiu doświadczył. Natomiast Witek jest mężczyzną nowoczesnym, który bardziej wierzy w technologię i wszelkie udogodnienia niż w to, czego się uczył. W Witku spodobało mi się to, że wprowadził do książki powiew "normalności". To facet, który słucha rocka, zabiera kobietę na koncerty i jest zwyczajny w swojej prostocie. Jednakże.. gdy tylko na horyzoncie pojawia się Mieszko, Witek nie ma szans. Dla mnie oczywiście. Mimo tego, że Mieszko jest staromodny, że ma swoje za uszami i nie zawsze zachowuje się tak, jakby wypadało - wygrywa ten pojedynek. 

Żerca to moim zdaniem najlepsza część cyklu Kwiat paproci. Dzieje się na prawdę dużo, są niespodziewane zwroty akcji i takie rozwiązania niektórych sytuacji, które nigdy nie przeszłyby czytelnikowi nawet przez myśl. Jedno wydarzenie goni drugie i jest coraz bardziej zaskakujące. Poznajemy bliżej bogów, niektórzy zaskakują - szczególnie Mokosz, która wydawała mi się najbardziej obca i wroga, a okazała się bardzo pomocna, i nawet w pewnym sensie ją polubiłam. Bardzo żałuję, że jeden wątek został nieco spłycony. To znaczy - autorka robi takie COŚ, że czytelnikowi szczęka opada, a potem nagle ten wątek odchodzi kompletnie na bok i jest zapomniany. Za to na koniec, autorka wygrzebuje z głębi powieści ten konkretny wątek i zabija takiego klina, że głowa mała. To mi się akurat podoba i w tym znajduję wytłumaczenie tego, dlaczego wcześniej o tej jednej konkretnej rzeczy była tylko mała wzmianka, a potem bum! Szkoda tylko, że w zdaniu kończącym książkę. A może to i dobrze? Bo właśnie to sprawia, że tak bardzo chcę sięgnąć po kolejną część, żeby dowiedzieć się co dalej. 

Wątek miłosny wreszcie zaczyna się klarować i nabierać kształtów. Mieszko przechodzi pewną przemianę, moim zdaniem zdecydowanie na lepsze. Znika trochę tego średniowiecznego Mieszka, a wszystko to, by udowodnić Gosi, że jest dla niej gotów zrobić wiele, by pokazać swoje uczucie. Wciąż ta romantyczna strona powieści jest na bocznym torze, nienachalna, ale przewija się w tle i nadaje powieści barw i charakteru. Lubię takie wątki miłosne, które nie dominują całej fabuły, a są jedynie idealnym uzupełnieniem. 

Miszczuk znana jest z humoru w powieściach, i nie brakuje go również w Żercy. Zabawne dialogi i sposób narracji nie raz dają czytelnikowi powód do śmiechu, co zdecydowanie ułatwia odbiór powieści, która bądź co bądź, nie należy do lekkich czytadełek. Owszem - jest napisana bardzo przyjaznym językiem, ale ilość postaci, nazw ziół i szeptuchowych specyfików, a także wydarzenia - te obecne i retrospekcje z przeszłości wymagają od czytelnika skupienia i uwagi. 

Uwielbiam tę powieść za niesamowity klimat, magię wyzierającą z kart powieści, wyraziste, barwne postaci, zabawne sceny i oryginalność. Bo bądź co bądź, ale nie spotkałam się z książkami o takiej tematyce. Słowiańskie klimaty, ludowość, alternatywna wizja Polski to pomysł nieszablonowy - to strzał w dziesiątkę! Myślę, że tych, którzy poznali już szeptuchę nie muszę namawiać do sięgnięcia po Żercę. A tych, którzy jeszcze nie znają serii Kwiat paproci, a skusili się tą recenzją, zachęcam do przeczytania Szeptuchy i Nocy Kupały, bo to jedyna okazja do takiej podróży po słowiańskiej Polsce. 

sobota, 14 października 2017

mini maratonowy tag książkowy - edycja 3

Już po raz trzeci stworzyłyśmy z dziewczynami z grupy Mini Maratony Czytelnicze nasz własny tag. Zabawa jest przy tym jak zwykle świetna! Zapraszam do poczytania!



Ola K., czyli książkowa grupa najlepszych przyjaciół (Jellyfish)
Pierwsze i chyba najbardziej odpowiednie co mi przyszło do głowy to Harry, Ron i Hermiona. Dla mnie to jest najlepszy przykład prawdziwej przyjaźni.

                                            


Jellyfish, czyli książka, którą chcesz w końcu przeczytać (Ola K.)
Chcę w końcu przeczytać Ławeczkę pod bzem Agnieszki Olejnik! Już się nie mogę doczekać, aż ją dorwę w swoje łapki, już niedługo! :)



Meredith, czyli najlepszy retelling bajkowy (KittyAilla)
Poddaje się. Nie czytałam chyba nigdy książki, która pasowałaby do tej kategorii. 

KittyAilla, czyli bohater, który świetnie pisze (książki, wiersze, opowiadania etc.) (Meredith)
Jedyne co przychodzi mi do głowy, to Sydney z Maybe Someday - pisała teksty do muzyki Ridge'a. 



Lilith Jones, czyli ulubiony film, który nie musi być ekranizacją książki (Justyśka)
Uwielbiam Oświadczyny po irlandzku, bo jest romantycznie, zabawnie i z masą przygód! A z tego co wiem, nie jest to film na podstawie żadnej książki, chyba, że się mylę?

Justyśka, czyli czym kierujesz się kupując książki (Lilith Jones)
Przede wszystkim tym, czy książka trafia w mój czytelniczy gust. To najważniejsze. Ostatnio często kupuję też książki kierując się nazwiskiem autora - mam takich autorów, których kupuję niemalże w ciemno. Przyznam też, że czasem kupuję przez wzgląd na piękna okładkę, ale to musi być poparte pierwszym kryterium, które tu wymieniłam.

Aleksandra B., czyli najlepsza książka z damską bohaterką (Kot Amator)
Akurat teraz mam taki humor, że A potem przyszła wiosna wydaje mi się książką wręcz perfekcyjną, a Pola, główna bohaterka, idealną przedstawicielką kobiet. 



Kot Amator, czyli piosenka, która idealnie oddaje klimat twojej ulubionej książki 
Maybe Someday - Griffin Peterson i książka Maybe Someday Colleen Hoover*

                                            

* to może nie jest moja ulubiona książka, ale piosenka i ta książka pasują idealnie więc musiałam to tu wstawić <3

Bookworm, czyli książka, która działa jak lekarstwo - zawsze poprawia ci samopoczucie (Dominika K.)
Zawsze kiedy wpadam w zły humor albo emocjonalny dołek sięgam po Pollyannę. Potrafi uświadomić, że w życiu należy cieszyć się z małych rzeczy, bo właśnie takie drobnostki tworzą szczęście. 



Dominika K., czyli pierwsza książka, którą świadomie wypożyczyłaś z biblioteki i zapadła ci w pamięć (nie lektura) (Bookworm)
Mam trzy takie książki, które przychodzą mi do głowy. Taka, która miała duży wpływ na moje dalsze czytelnictwo to Harry Potter i Kamień Filozoficzny. Inna, którą też dosyć dobrze pamiętam to Momo, Z zapartym tchem przeczytałam  i do dziś  miło wspominam też Ronję, córka zbójnika. A taka "doroślejsza" książka to Córka czarownic Doroty Terakowskiej, którą uwielbiam! 

Paulina Ochęcka, czyli książka, po której przeczytaniu dopiero stwierdziłaś, że bardzo Ci się podobała (Lilijka)
W zasadzie to mam sporo takich książek. Często doceniam książki dopiero po dniu czy dwóch od przeczytania. Takie mocne uczucie, dopiero po przeczytaniu wzbudziła we mnie Złodziejka książek

Lilijka, czyli książka, która rozbawiła cię dialogami bohaterów (Paulina Ochęcka)
Pani Wiesia z Pracowni dobrych myśli była niezastąpiona w prowadzeniu dialogów z innymi bohaterami <3 

Magic Wizard, czyli twoja najukochańsza seria z dzieciństwa, do której powracasz/ kontynuujesz ją (KittyAilla)
Ania z Zielonego Wzgórza! Mam wszystkie części, takie stare wydanie, które czytałam w dzieciństwie. Wtedy wypożyczałam z biblioteki, a teraz, niedawno, udało mi się to samo wydanie zdobyć, co nie było wcale takie łatwe. Ale mam i czytam! <3

    *zdjęcie znalezione w Google

KittyAilla, czyli książka w której główny bohater lubi mieć wszystko pod kontrolą 
Oh, tak długo myślałam nad tą kategorią, a taka jest prosta! Oczywiście że Joanna Chyłka z książek Mroza!


Dziękuję, że mogę być z Wami! <3 

poniedziałek, 2 października 2017

Czereśnie zawsze muszą być dwie - Magdalena Witkiewicz

Czereśnie zawsze muszą być dwie
Magdalena Witkiewicz 



Od jakiegoś czasu jestem wielką zwolenniczką książek Magdaleny Witkiewicz. Niezmiennie moją ukochaną pozostaje Pracownia dobrych myśli, ale Czereśnie plasują się tuż za nią. Uwielbiam takie klimatyczne powieści, które są niemalże w każdym calu perfekcyjne. Taka właśnie jest książka, o której kilka słów postaram się Wam teraz opowiedzieć.


Zosia Krasnopolska na własnej skórze przekonuje się, że jedna mała decyzja może zmienić bieg życia. Gdy postanawia iść na wagary, nie wie jeszcze, że ten incydent zapoczątkuje falę wydarzeń, które doprowadzą je do dnia, kiedy otrzymuje w spadku od pani Stefanii zrujnowaną willę w Rudzie Pabianickiej. Stary dom otoczony sadem skrywa wiele tajemnic swoich poprzednich mieszańców. Zosia powoli zgłębia jego historię. Poznaje przy tym Szymona i pana Andrzeja, którzy pomagają jej odkryć przeszłość willi. A co najważniejsze, Zosia zaczyna odkrywać też co innego: uczy się ludzi, uczuć i tego, co w życiu jest na prawdę wartościowe. 

Nawet najbardziej niepozorna decyzja wpływa na nasze życie, a przeszłość zawsze wybrzmiewa w teraźniejszości. 

Teraz zacznę się rozpływać nad tym, jak pięknie pisze pani Magda Witkiewicz, i pewnie nie będzie to nic nowego. Zastanawiam się, co napisać, by przekonać Was, że ta książka jest wyjątkowa. I dochodzę do wniosku, że tego nie da się opisać - to trzeba przeczytać i samemu wyrobić sobie opinię. Ale powiem Wam chociaż, co mnie najbardziej urzekło w tej książce.

Po pierwsze - uwielbiam historie, gdzie tłem jest willa, stary dom, czy kamienica. Dla mnie samo to już jest dużym plusem, a jeśli jeszcze tchnie się w taki budynek życie, dobierze odpowiednich bohaterów, odpowiednie charaktery - może z tego wyjść coś cudownego. Zrujnowana willa w Rudzie Pabianickiej ma niesamowity urok i klimat. Ja sobie wyobrażałam ten dom, pomieszczenia, stare meble, pozostawione przez dawnych mieszkańców, pamiętające ich dotyk, uśmiechy, radości i smutki. Przedmioty są cząstkami historii, swoistym nośnikiem pamięci - nawet filiżanka, która pamięta obecność dawnych mieszkańców jest elementem czyjegoś życia. Cudowne w tej książce było to, że z każdą kolejną stroną dowiadujemy się więcej o przeszłości willi i jej mieszkańców,  obraz domu się wyostrza i krystalizuje. 

Dom to nie tylko mury i szczelne okna. Dom to przede wszystkim ludzie. Śmiech, oddechy, głośne rozmowy i szepty

I w przypadku tej powieści Witkiewicz bohaterowie są znakomicie wykreowani. Zosi nie poznajemy w pełni od razu - raczej z biegiem powieści. Jest silną dziewczyną, a potem kobietą. Mimo młodego wieku i nieprzychylności rodziców potrafi postawić na swoim i osiągać postawione sobie cele. Życie nie jest jednak łatwe i boleśnie daje o tym Zosi znać. Gdy ucieka przed rzeczywistością do Rudy Pabianickiej, poznaje Szymona. Wtedy dowiaduje się czym jest prawdziwa przyjaźń i jak wygląda miłość. Szymon jest mężczyzną, który nie może pogodzić się z przeszłością, a pod aurą pogodnego człowieka skrywa się ogromny smutek. Zosia i Szymon wzajemnie sobie pomagają, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie ma bum! i zakochanie od pierwszego wejrzenia, ale powoli rozkwitające uczucie. Takie dojrzałe, aczkolwiek czasami wybuchowe, a czasami stłumione. 

Muszę wspomnieć o bohaterach, którzy co prawda nie są główni, ale są niesamowicie ważni w tej książce. To pani Stefania, od której zaczyna się cała sprawa z willą, i pan Andrzej, dzięki któremu Zosia poznaje historię swojego domu. Pani Witkiewicz często tworzy takich bohaterów - niby niepozornych, mało ważnych, ale bez nich cała historia nie miała by sensu. Tak jak w Pracowni dobrych myśli pokochałam panią Wiesię, tak tu moje serce skradł pan Andrzej.  Pan Andrzej to starszy człowiek, z bagażem doświadczeń i ogromnym sercem. Bardzo ciepły, taki.. kochany, bo nie umiem tego lepiej opisać. Właśnie przez wątek pana Andrzeja popłakałam się podczas lektury, co u mnie jest na prawdę rzadkością. 

W tle przewija się historia Henryka Dworaka, która sięga aż do czasów wojny, a wybrzmiewa do czasów obecnych. To właśnie Henryk był właścicielem willi. Ten wątek jest prowadzony w formie retrospekcji, ale jest pełny, wyrazisty. To taka historia w historii, swoją drogą - piękna, wzruszająca, acz smutna. Skomplikowana, bo jej rozwiązanie nadchodzi dopiero dziesiątki lat później. 

Autorka wprowadziła też coś nowego - dreszczyk strachu. Jest taki maleńki akcent, który co wrażliwszego czytelnika przyprawi o gęsią skórkę. Trochę tajemniczości połączone z nutką grozy - dla mnie ekstra! 

Czereśnie zawsze muszą być dwie to książka o skomplikowanych, poplątanych ludzkich losach. To bardzo delikatna, subtelna powieść o miłości, o tym, że człowiek jest ostoją drugiego człowieka, o przyjaźni, takiej pięknej, prawdziwej przyjaźni. To historia, która uświadamia, że każda podjęta decyzja ma dla nas jakieś znaczenie. Nie brakuje emocji i wzruszeń. To książka, która między wierszami skrywa wiele prawd, trzeba tylko je dostrzec, a potem odnaleźć je w swoim życiu.


Moja ocena: 9/10

Jedna rzecz, która mnie w książce najbardziej urzekła: 
postać pana Andrzeja