Już kilka dni temu skończyłam czytać Powiedz mi, jak będzie Sylwii Trojanowskiej i dalej nie wiem jak zabrać się za napisanie tej opinii. Dawno nie było mi tak ciężko poukładać myśli w słowa, przelać emocje w zdania które miałyby sens i oddawały chociaż niewielki procent tego, co naprawdę chcę powiedzieć.
A chcę powiedzieć, że ta powieść to emocjonalna bomba, przepełniona tęsknotą i rozdzierającym serce cierpieniem. Sylwia Trojanowska w tej powieści wyraziła słowami cały ten ból i cholerną niesprawiedliwość jakich doświadczają matki które tracą dziecko, matki które nie zdążyły nawet powitać dziecka na tym świecie i kobiety które tak bardzo pragną być matkami, a z jakichś powodów nie mogą.
Być może zupełnie odpuściłabym sobie pisanie tej recenzji, ale spróbuję, bo mam nadzieję że może skłonię kogoś do przeczytania tej książki i choć jedną kobietę, która ma dość, która nie ma sił do walki, która chce się poddać, zachęcę do tego by się nie poddawała i jeszcze raz podjęła rękawicę jaką rzuca jej los i stanęła twarzą w twarz z życiem.
Trzy pary, trzy historie i jedno wydarzenie, które niespodziewanie drogi obcych dotychczas ludzi się krzyżują.
Anna i Wojciech nie byli idealnie dobrani, nie szukali uczucia, a jednak od początku znajomości wiedzieli, że ich relacja będzie wyjątkowa.
Kinga, młoda ginekolog była pewna, że mężczyzna z którym jest to ten na całe życie. Nigdy nie zauważała kolegi z pracy.
Ola, zawsze zapracowana, w momencie gdy poznała Mateusza zapragnęła od życia czegoś więcej.
Nie sposób napisać o tej książce nie wspominając o czym tak naprawdę jest. A jest o macierzyństwie, o problemach z płodnością i utrzymaniem ciąży, o stracie dziecka i bezsilności. O tym, co teraz jest tak powszechne, a o czym wciąż się niewiele mówi. Ale jak mówić o poronieniach? Jak mówić o śmierci kilkuletniego dziecka, jak mówić o tak ogromnym pragnieniu dziecka, że aż boli? To nie jest proste. Co więcej, jak łatwo jest kogoś zranić swoimi komentarzami i uwagami, tak często nieświadomie. Jak wyrazić cierpienie kobiety, która tęskni za swoim dzieckiem - tym, którego nigdy nie miała albo które straciła?
Sylwia Trojanowska wszystko to ubrała w słowa tak subtelne i delikatne, jak tylko to jest możliwe. Opowiadając trzy historie, przybliżyła nam bohaterki które zmagają się z bolesną diagnozą, z utratą dziecka. Chociaż historia Oli wzruszyła mnie najmocniej - po prostu wciągnęła, tak bardzo zaabsorbowała że nie byłam w stanie oderwać się od niej mimo że łzy lały się ciurkiem, to i tak najbardziej ruszyła mną relacja Kingi, młodej ginekolog, która na nocnym dyżurze przyjmuje pacjentkę z kolejnym już poronieniem. Dopiero przy lekturze tej książki dotarło do mnie jak trudne musi być dla lekarza odbieranie kobietom nadziei, jak silnym trzeba być człowiekiem by potem wrócić do swojego codziennego życia i nie zadręczać się tym, co dla nich jest de facto - pracą..
Nie można też zapominać o mężczyznach, bo oni, choć są nieco z boku, też cierpią. Co prawda nie noszą pod sercem dziecka, nie przeżywają rozczarowań kolejną jedną kreską tak mocno jak kobieta, wreszcie nie obwiniają swojego ciała za to, że życie które się w nim rozwijało nagle zgasło. Ale też przeżywają i nieraz muszą być silni za dwoje.
Nagle otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna. Na jego szczupłej twarzy rysowało się przerażenie. Widząc go, kobieta zasłoniła oczy. Mężczyzna bez namysłu podszedł do niej i ukucnął przy jej głowie. Po chwili milczenia zaczął coś szeptać w jej stronę. Potem pocałował ją, najpierw w czoło, po ojcowsku,a potem w obie dłonie. (...)Dobrze znała to pełne przerażenia spojrzenie, widziała je nie raz. Mężczyźni wstydzą się łez, uważają je za oznakę słabości, ale w tamtej sali, sąsiadującej z gabinetem numer pięć, męskimi łzami można było napełnić niemałe jezioro.
Ale w tym wszystkim, w całym tym bólu, rozpaczy i cierpieniu jest też co innego. Jest miłość, taka ogromna miłość. Miłość matki do dziecka, tak silna że mimo bólu i cierpienia to właśnie miłość zwycięża. Jest też miłość kobiety i mężczyzny, miłość tak wielka, że potrafi przetrwać wiele burz i niepowodzeń. I jest w końcu nadzieja i wskazówka, że istnieje jeszcze jedna droga. Że jest ktoś, kto pragnie naszej miłości i tylko tyle - bezpieczeństwa, domu, ciepła. O adopcji mówi się niewiele, bo to równie trudny temat. I choć decyzja o adopcji należy na pewno do tych najtrudniejszych w życiu, to Sylwia Trojanowska pokazuje w swojej książce, że ta droga do macierzyństwa jest. I nigdy nie przekonywałabym nikogo do takiej kroku - bo to decyzja niemal intymna, ale warto wiedzieć, że istnieje taka opcja.
Powiedz mi, jak będzie to książka która na zawsze zostanie w moim sercu i chyba na zawsze zapamiętam historię Oli, Anny i Kingi. A ktoś, kto przeżył coś takiego jak któraś z tych kobiet w tej historii znajdzie kawałek siebie, znajdzie kogoś kto tak doskonale zrozumie jej cierpienie. Znajdzie też ukojenie, bo nie będzie już sama. Nie obawiajcie się czytać tej powieści. Ja się bardzo obawiałam i mocno ją przeżyłam, ale teraz wychodzę z niej silniejsza. Pani Sylwio - chapeau bas.
Ten tytuł mnie kusi :)
OdpowiedzUsuńSkoro to emocjonalna bomba, to będę miała na uwadze tę książkę.
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja mocno zachęca do sięgnięcia po ten tytuł. Chyba się zdecyduje ;)
OdpowiedzUsuńCałość wygląda naprawdę zachęcająco!
OdpowiedzUsuńZawsze mam podobne odczucia przed sięganiem po tego typu lektury
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie, zapisuję tytuł :)
OdpowiedzUsuń