Już na wstępie muszę zaznaczyć, że zabierając się za recenzję tej powieści wiem, że zwyczajnie braknie mi słów by opisać świetność tej książki i to, co czuję po jej lekturze. Minęło już kilka dni od jej przeczytania i dopiero teraz potrafię nazwać część uczuć i emocji jakie mi towarzyszyły podczas lektury. A wiem też, że jeszcze długo, długo będę wspominać tę historię i z upływem czasu coraz więcej rozumieć.
Wyjątkowe jest już samo to, że inspiracją do napisania książki była historia rodzinna autorki.
I choć Magdalena Witkiewicz podkreśla, że bohaterowie książki to postaci fikcyjne i historia nie jest losami jej rodziny, to widzimy jak ogromny ładunek emocjonalny nosi w sobie historia Adeli
i Franciszka oraz Justyny i Konrada.
Pisarka pokusiła się o przeniesienie czytelnika w czasie do II wojny światowej. Miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu autorskim w Krakowie, promującym tę książkę i bardzo dużo dzięki temu spotkaniu zrozumiałam. Wiem na przykład, że autorka zrobiła porządny research i sprawdzała nawet, co było grane w kinie w danym dniu! Tak więc mamy doskonałe odzwierciedlenie faktów historycznych. A historia obyczajowa która wyłania się z kart powieści jest przepiękna. Sam tytuł Jeszcze się kiedyś spotkamy niesie w sobie nutkę nostalgii. Książka opisuje losy młodziutkiej Adeli i zakochanego w niej do szaleństwa Franciszka w przededniu wojny i w trakcie jej trwania. Uczucie jest ogromne, gorące i prawdziwe, tak bardzo prawdziwe jak nie zdarza się już w tych czasach. Podszyte strachem, niepewnością i niewiedzą czy uda się dotrwać kolejnego dnia. Jest piękne, jednocześnie przepełnione bólem. Jest w nim tyle samo radości co smutku powodowanego okrutnymi, wojennymi czasami. To są takie rzeczy o których ciężko mówić, które ciężko opisać i wyrazić słowami. Magdalenie Witkiewicz na kartach powieści udało się oddać mnóstwo emocji towarzyszących temu uczuciu, miłości tak wielkiej, że potrafiła przetrwać wojnę i trwać jeszcze wiele, wiele lat później mimo tego, że nie wszystko było tak jakby sobie tego nasi bohaterowie życzyli.
Powieść rozgrywa się w dwóch ramach czasowych. Przez zdecydowaną większość czasu znajdujemy się w XX wieku, w czasach II wojny światowej kiedy poznajemy szczegółowo losy Adeli i Franciszka, Racheli, Joachima, Janka i Sabiny. To właśnie wtedy poznajemy okrucieństwo wojennej codzienności, strach, tęsknotę, czekanie na powrót męża, ojca i rozdzierający serce ból po utracie bliskich. Pokazuje jak wyglądała wojna od strony kobiet, i choć wiem, że losy Adeli i jej matki czy Klary i Racheli to fikcja, to mam duże przekonanie, że właśnie tak było - że nadzieja walczyła ze strachem o mężów, radość przeplatała się ze smutkiem, a krótkie, gwałtowne chwile szczęścia z niewymownym cierpieniem. Najtrudniejszy był chyba rozdział o Racheli - młodej Żydówce, najpierw opisanej jako pełną życia, pasji i miłości dziewczynie, a chwilę później jako kolejny numer w obozie Auschwitz. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że mimo tak trudnych czasów ludzie potrafili się przyjaźnić, cieszyć codziennością i kochać bardzo mocno. Mimo niepewnego jutra zakochani pobierali się, rodziły się dzieci, kobiety pielęgnowały swoje ogrody i nigdy nie traciły ducha, wiary i nadziei na lepsze lata ojczyzny.
Druga rama czasowa to współczesność. Wnuczka Adeli, Justyna najpierw opowiada o wielkiej miłości - o tym jak czeka na swojego ukochanego, który wyjechał do Stanów żeby zarobić na ich lepszy byt. Później opowiada o swoim niezbyt udanym małżeństwie, a wreszcie o metaforycznej walce jaką postanawia o nie stoczyć. Razem z Konradem Justyna odkrywa tajemnicę Adeli i Franciszka - po wielu, wielu latach. Właśnie wtedy zaczyna dostrzegać podobieństwa między losami Adeli i jej własnymi. Jak się okazuje, ma w sobie wiele z babci Adeli, a już na pewno upór i wytrwałość w swoich postanowieniach.
Jeszcze się kiedyś spotkamy to też książka o czekaniu. A właściwie o tym, że czasami nie warto czekać - na lepszy moment, na uroczystą okazję, nawet na miłość. Jeśli masz na coś ochotę - zrób to, nie czekaj. Jeśli chcesz zmienić coś w swoim życiu - zmień, nie czekaj. Bo potem może być za późno.. Piękną metaforą są filiżanki z niezapominajkami, które Adela dostała w zaręczynowym prezencie od Franciszka. Choć symbolika jest ogromna, bo to symbol spełnionej obietnicy i wyczekanego spotkania, to też pokazuje, że czasami to, na co tak czekamy, po zbyt długim oczekiwaniu może zupełnie stracić smak.
Bez wątpienia ta powieść zasługuje na zachwyt, jaki jest nad nią roztoczony. To zdecydowanie moja ulubiona książka Magdaleny Witkiewicz i nie bez powodu została nominowana w kategorii Literatury obyczajowej w plebiscycie Lubimy czytać. Jeśli jeszcze nie oddaliście swojego głosu, warto go dobrze wykorzystać!
Wyjątkowe jest już samo to, że inspiracją do napisania książki była historia rodzinna autorki.
I choć Magdalena Witkiewicz podkreśla, że bohaterowie książki to postaci fikcyjne i historia nie jest losami jej rodziny, to widzimy jak ogromny ładunek emocjonalny nosi w sobie historia Adeli
i Franciszka oraz Justyny i Konrada.
Pisarka pokusiła się o przeniesienie czytelnika w czasie do II wojny światowej. Miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu autorskim w Krakowie, promującym tę książkę i bardzo dużo dzięki temu spotkaniu zrozumiałam. Wiem na przykład, że autorka zrobiła porządny research i sprawdzała nawet, co było grane w kinie w danym dniu! Tak więc mamy doskonałe odzwierciedlenie faktów historycznych. A historia obyczajowa która wyłania się z kart powieści jest przepiękna. Sam tytuł Jeszcze się kiedyś spotkamy niesie w sobie nutkę nostalgii. Książka opisuje losy młodziutkiej Adeli i zakochanego w niej do szaleństwa Franciszka w przededniu wojny i w trakcie jej trwania. Uczucie jest ogromne, gorące i prawdziwe, tak bardzo prawdziwe jak nie zdarza się już w tych czasach. Podszyte strachem, niepewnością i niewiedzą czy uda się dotrwać kolejnego dnia. Jest piękne, jednocześnie przepełnione bólem. Jest w nim tyle samo radości co smutku powodowanego okrutnymi, wojennymi czasami. To są takie rzeczy o których ciężko mówić, które ciężko opisać i wyrazić słowami. Magdalenie Witkiewicz na kartach powieści udało się oddać mnóstwo emocji towarzyszących temu uczuciu, miłości tak wielkiej, że potrafiła przetrwać wojnę i trwać jeszcze wiele, wiele lat później mimo tego, że nie wszystko było tak jakby sobie tego nasi bohaterowie życzyli.
Powieść rozgrywa się w dwóch ramach czasowych. Przez zdecydowaną większość czasu znajdujemy się w XX wieku, w czasach II wojny światowej kiedy poznajemy szczegółowo losy Adeli i Franciszka, Racheli, Joachima, Janka i Sabiny. To właśnie wtedy poznajemy okrucieństwo wojennej codzienności, strach, tęsknotę, czekanie na powrót męża, ojca i rozdzierający serce ból po utracie bliskich. Pokazuje jak wyglądała wojna od strony kobiet, i choć wiem, że losy Adeli i jej matki czy Klary i Racheli to fikcja, to mam duże przekonanie, że właśnie tak było - że nadzieja walczyła ze strachem o mężów, radość przeplatała się ze smutkiem, a krótkie, gwałtowne chwile szczęścia z niewymownym cierpieniem. Najtrudniejszy był chyba rozdział o Racheli - młodej Żydówce, najpierw opisanej jako pełną życia, pasji i miłości dziewczynie, a chwilę później jako kolejny numer w obozie Auschwitz. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że mimo tak trudnych czasów ludzie potrafili się przyjaźnić, cieszyć codziennością i kochać bardzo mocno. Mimo niepewnego jutra zakochani pobierali się, rodziły się dzieci, kobiety pielęgnowały swoje ogrody i nigdy nie traciły ducha, wiary i nadziei na lepsze lata ojczyzny.
Druga rama czasowa to współczesność. Wnuczka Adeli, Justyna najpierw opowiada o wielkiej miłości - o tym jak czeka na swojego ukochanego, który wyjechał do Stanów żeby zarobić na ich lepszy byt. Później opowiada o swoim niezbyt udanym małżeństwie, a wreszcie o metaforycznej walce jaką postanawia o nie stoczyć. Razem z Konradem Justyna odkrywa tajemnicę Adeli i Franciszka - po wielu, wielu latach. Właśnie wtedy zaczyna dostrzegać podobieństwa między losami Adeli i jej własnymi. Jak się okazuje, ma w sobie wiele z babci Adeli, a już na pewno upór i wytrwałość w swoich postanowieniach.
Jeszcze się kiedyś spotkamy to też książka o czekaniu. A właściwie o tym, że czasami nie warto czekać - na lepszy moment, na uroczystą okazję, nawet na miłość. Jeśli masz na coś ochotę - zrób to, nie czekaj. Jeśli chcesz zmienić coś w swoim życiu - zmień, nie czekaj. Bo potem może być za późno.. Piękną metaforą są filiżanki z niezapominajkami, które Adela dostała w zaręczynowym prezencie od Franciszka. Choć symbolika jest ogromna, bo to symbol spełnionej obietnicy i wyczekanego spotkania, to też pokazuje, że czasami to, na co tak czekamy, po zbyt długim oczekiwaniu może zupełnie stracić smak.
Bez wątpienia ta powieść zasługuje na zachwyt, jaki jest nad nią roztoczony. To zdecydowanie moja ulubiona książka Magdaleny Witkiewicz i nie bez powodu została nominowana w kategorii Literatury obyczajowej w plebiscycie Lubimy czytać. Jeśli jeszcze nie oddaliście swojego głosu, warto go dobrze wykorzystać!
Książka czeka na mojej półce ;)
OdpowiedzUsuńDostałam tą powieść jako świąteczny prezent od przyjaciółki. Dopiero zaczynam moją fascynującą przygodę z czytaniem i już mam tyle wrażeń. Wspaniała książka.
OdpowiedzUsuńDostałam tą powieść od przyjaciółki. Właśnie zaczynam pierwsze rozdziały i już nie mogę się oderwać. Wspaniale się czyta.
OdpowiedzUsuńKsiążka przypadła mi do gustu, jednak nadal najbardziej darzę sentymentem "Opowieść niewiernej". :)
OdpowiedzUsuńBrzmi fajnie, chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuń